SWIECENIA DIAKONATU
![]() |
"Nie ma
szlachetniejszej słuzby niż służba Panu Bogu" - stwierdził ks. biskup Jerzy
Mazur SVD podczas święceń diakonatu, które odbyły się 27 września 1998 r. w Pieniężnie.
Posługę diakona przyjęli klerycy ze Zgromadzenia Słowa Bożego: Robert Brawański,
Josip Galić (Chorwacja), Szymon Gołąbek, Mirosław Puczydłowski. Bp Jerzy Mazur SVD,
kontynuując homilię, zacytował kardynała Josepha Ratzingera: "Tylko ten tworzy
przyszłość, kto służy Bogu i człowiekowi". Mówił również do wyświęconych
diakonów, by uczyli się służby od Pana Jezusa, który rzekł: "(...) Ja jestem pośród
was jak ten, kto służy" (Łk 22,27) i od Matki Bożej modlącej się: "Oto Ja
służebnica Pańska, niech mi się stanie według twego słowa" (Łk 1,38). W
dalszej części uroczystości słowo wygłosił również ks. dr Eugeniusz Sliwka, życzył
nowo wyświęconym diakonom szczególnej pomocy Ducha Swiętego, głebokiej współpracy z
Nim, a także wytrwałości i gorliwości w głoszeniu Dobrej Nowiny. Marta Kalinowska |
Pozdrowienia z zimowej Botswany
Gorąco
Was pozdrawiam z zimowej Botswany. Wprawdzie z zimy to mamy tylko nocne spadki temperatury
prawie do zera, bo w ciągu dnia jest zawsze powyżej 20 stopni Celsjusza, to jednak wokoło
widać, że to zima jeszcze. Szaro-bura sucha trawa, na drzewach zeschłe liście, na krzewach ich brak, przypominają że od czterech
miesięcy nie spadła kropla deszczu i że nie spadnie przez następne dwa... Najtrudniej jest biednym
ludziom, których nie stać na więcej niż jeden koc do przykrycia w nocy, a ich
tradycyjne chatki nie są za bardzo szczelne. Chłód daje się im we znaki. Natomiast w
murach plebanii pod trzema kocami jest całkiem znośnie. Gdyby nie te kolosalne różnice
temperatur między dniem i nocą, można by się przystosować. To bliskie sąsiedztwo
pustyni Kalahari daje nieubłaganie znać o sobie. Od
trzech miesięcy jestem sam w parafii, gdyż mój współpracownik o. Patricio pojechał
na wakacje do rodzinnych Filipin. Wróci dopiero w połowie przyszłego miesiąca, gdyż
bierze udział w jakimś kursie. Z powodu braku księży, po powrocie obejmie on parafię Palapye, 250 km oddaloną od Sebiny. I
tak oto przez najbliższy rok będę liczył na niedzielną pomoc o. Joe, magistra
nowicjatu w Sebinie. Co prawda teraz przyjedzie kilku nowych współbraci do Botswany, między
innymi również Polak, jednak po przybyciu czeka ich
jeszcze sześciomiesięczny kurs lokalnego języka. Zobaczymy, może ktoś z czasem
przyjdzie mi "ku pomocy". Według księgi chrztów w Sebinie, od założenia
misji w 1983 roku zostało ochrzczonych 412 osób, wielu z nich w wieku dojrzałym. Natomiast 15 osób zostało przyjętych do Kościoła
katolickiego z Kościołów protestanckich, w tym większość z Kościoła anglikańskiego.
Moje zdanie egzaminu na urzędnika Stanu Cywilnego wreszcie też na coś się przydaje.
Cieszę się ogromnie, gdyż w tym roku pobłogosławiłem
już sześć małżeństw. Co to były za śluby... Większość z nich to młode pary,
przepraszam, dojrzałe pary. Najmłodsza para: on - 38 lat, ona - 23. Najstarsza: on - 72
lata, ona - 68. Najciekawsze z tego było, że w papierach Urzędu Stanu Cywilnego musiałem im napisać: kawaler, panna. Przez całe życie byli po prostu razem. Chłop "zapłacił"
rodzinie swej lubej kilka krówek, było wesele i wystarczyło. Jednakże według prawa państwowego
nigdy nie byli małżeństwem, więc pozostała kwestia podziału dóbr itd. Cieszyli się
bardziej niż "para młoda". Oni już wiedzieli dobrze, co to jest małżeństwo.
Już nieźle się poznali przez te kilkadziesiąt lat razem... Botswana liczy 1.400.000
mieszkańców, wśród nich jest tylko około 50.000 katolików. Obszar kraju jest natomiast dwukrotnie większy od Polski. Wyobraźcie sobie, że
na takim terytorium mamy tylko jedną diecezję i jednego biskupa. Żartujemy między sobą,
mówiąc, że wszystko Jest OK.: jeden Bóg, jedna wiara, jedna diecezja, jeden biskup...
Już niebawem dojdzie do podziału tej ogromnej
diecezji. Stara diecezja z obecnym biskupem obejmie tylko południową Botswanę. My na
północy będziemy mieli nową diecezję z nowym biskupem (najprawdopodobniej werbistą)
z siedzibą we Francistown. W ten sposób odległość do "szefa" skróci się z 500 km do 55 km. Lepiej niż do tej pory będzie
miał o. Marek Marciniak, który niedawno poszedł pracowaćé do Maun. Dotychczas miał
940 km do stolicy, teraz pozostanie mu wykonać "tylko" 495 km, jeśli będzie
chciał się widzieć z biskupem we Francistown. Bogu
dziękuję, że w ciekawych czasach żyję. Tyle się wydarzyło i wydarza w świecie, w
Polsce - Ojczyźnie naszej i nawet w mojej Ojczyźnie z wyboru, Botswanie! Wdzięczny za Waszą pamięć, modlitwy i ofiary. Sławek Więcek SVD, Botswana |
Na wiejskiej drodze w Botswanie |
MISYJNY PATROL
![]() o. Zenon Szabłowiński svd |
Kiedy
misjonarz z sąsiedniej parafii, osadzonej głębiej w buszu, wybierał się na urlop do
Europy, biskup poprosił mojego proboszcza o zapewnienie opieki duszpasterskiej przez ten
czas w jego parafii. Ponieważ to ja miałem go zastąpić, postanowiłem poznać przed
jego odjazdem parafię, w której do kaplicy dochodzi się piechotą, organizując tzw.
patrole misyjne. Wybrałem się więc wraz z tamtejszym proboszczem na mój pierwszy
czterodniowy patrol. Najpierw jechaliśmy samochodem do końca drogi. Następnie zostawiliśmy samochód w wiosce i
powędrowaliśmy pieszo. Jedną godzinę zajęło nam dojście do rzeki, drugą godzinę wędrowaliśmy
rzeką po dnie, a trzecią - od rzeki do wioski. Tam wygłosiliśmy naukę przedmałżeńską
i przygotowaliśmy czworo dzieci do I Komunii Świętej. Później było nabożeństwo pokutne i słuchaliśmy
spowiedzi. Następnie była uroczysta, pożegnalna kolacja po nowogwinejsku ze wszystkimi
mieszkańcami wioski (misjonarz, dotychczasowy duszpasterz tej wioski, nie wracał już do
niej po urlopie). Podczas kolacji tutejsi mieszkańcy zadawali różne
pytania i opowiadali o swoich problemach i radościach. Następnego dnia odprawiliśmy Mszę
św. Proboszcz pobłogosławił młodą parę i udzielił I Komunii Świętej. Po Mszy był
posiłek i ruszyliśmy w drogę do następnej wioski. Wędrówka zajęła nam 6 godzin i
później program był mniej więcej taki sam, jak w poprzedniej wiosce. Trzeciego dnia
odbyliśmy "spacerek" do następnej, czwartego zaś odprawiliśmy już tylko Mszę
św. z rana i ruszyliśmy w drogę powrotną do domu. Trzeba przyznać, że nie mogłem
narzekać na brak atrakcji. Dwa razy napotkaliśmy wywrócone do góry korzeniami drzewa
na ścieżce. Później trzeba było przechodzić przez rzeki i starać się nie zamoczyć
ubrania. Komary pozostały nam wierne do końca - nawet deszcz im nie
przeszkadzał, ale w porze deszczowej są one zawsze bardziej aktywne. Niemniej jednak
wróciłem zdrowy, a poza tym bogatszy w nowe doświadczenie.Zenon Szabłowiński SVD, Papua Nowa Gwinea |